niedziela, 29 października 2017

Wiewiórki... CKMy... kropki... umieram - Daj mi umrzeć #2

“Daj mi umrzeć”
Autor: Zuz908 (Wattpad)
Komentują:
* <Apocalyptical>
* ((Dola))
* {Nyan}

#3

Z<wiązek>.P<olskich>.W<iewiórek> Jeff'a <zajmuje pozycje do ataku. Mali żołnierze w żołędziowych hełmach po raz ostatni odśpiewują pieśni swych braci, przytupując do rytmu i potrząsając chorągwiami z symbolem rosłego dębu.>
 
Obudziłem się na miękkim łóżku. Poczułem ciężar na brzuchu. {Anastazie siedziała na mnie okrakiem, oddychając szybko przez usta. W jej oczach błyszczała determinacja, a w ręku - nóż.} Miły ciężar ((Przedstawił się, zapytał jak minęła mi noc i życzył miłego dnia. Kulturę osobistą miał na naprawdę wysokim poziomie)). Spała na mnie Anastazie. <Za. Krótkie. Zdania. Po. Raz. Kolejny.> ((Wiewiórki. Ukradły. Wszystkie. Przecinki. I. Załadowały. Nimi. Armaty.)) {Tyle. Amunicji. To. Tylko. Do. CKMów.} 




 Wyjaśniało by to dlaczego jest mi tak ciepło. Położyłem recę <rĘce czy rAcę? To jednak jest różnica > <  > na jej biodrach {Wyobraziłam sobie, że wkłada jej zapalone RACE do tylnych kieszeni spodni. Dzięki, Apo} i znowu usnąłem. {Dżef “Śpiąca Królewna” de Kila.} Kiedy się obudziłem Ana wpatrywała się we mnie tymi pięknymi((, cudownymi, wspaniałymi, niespotykanymi…)) oczami.
-Co? -zapytałem. Wzruszyła ramionami. < - Jesteś tylko seryjnym mordercą, który przekimał się w pokoju jakiejś nastolatki jakby miał do tego jakiekolwiek prawo...  – odparła Apo, mimochodem krzywiąc się z niesmakiem - Ja dobrze wiem, że znakiem rozpoznawczym Jeffa jest „Go to sleep”, ale może nie bierzmy go aż tak dosłownie, co? >
-Muszę iść do szkoły. –uśmiechne<*Ę>ła się. Wstałem ((Przecież ona leżała na tobie. Czy nie byłoby wygodniej, gdyby to ona wstała pierwsza?)) {A teraz wyobraziłam sobie, że wstaje zrzucając z siebie Anastazie, która upada na podłogę jak bezwładna lalka. Dzięki, Dola}.
-A mogę przyjść wieczorkiem? <Nah, wolałabym żebyś wpadł raniutko czy coś> ((Ja bym wolała WIECZOREM.))-zarumieniła ((się)) i przytakne<ĘĘĘĘĘĘĘĘ>ła. Wyszedłem przez okno.
{Jaaaaasneeee... pomińmy fakt, że zdążyli ze sobą pogadać i się przespać (DOSŁOWNIE). Big love coming right up!}

Z<wiązek>.P<olskich>.W<iewiórek> Anastazie <Wytacza działa artyleryjskie na przeznaczone pozycje. Dowódcy czujnie wpatrują się w zgromadzoną tuż za zasięgiem strzału wroga armię i półgłosem wymieniają uwagi dotyczące najskuteczniejszej z taktyk. Dają znak, by część lekkich oddziałów wybadała teren zanim jeszcze rozpocznie się główna bitwa>
 
Nie miałam ochoty przychodzić do tej budy i słuchać obelg tych piękniś. -Anastazie? -no nie, tylko nie one.
-Czy możesz się ode<*spacja*>mnie odpie...-to nie była żadna z laluń. To była dziewczyna, którą obroniłam. Oj. {Awkward moment *odhacza kolejną kliszę*}
-Myślałam, że to... <imperatyw narracyjny znowu utrudnia mi życie.>
-Wiem. Nie tłumacz się. Chciałam ci podziękować. -zaśmiałam się <Miło, Anastazie, że sama sobie dziękujesz. > {Rozdwojenie jaźni może być następstwem tragicznych przeżyć. W końcu uniknięcie śmierci od podpalenia powinno owocować jakąś ciężką traumą i pewnym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym (niewyjaśniony śmiech byłby tego dowodem). Może Jeff... pardon, Dżef tak naprawdę nie istnieje? Jest tylko wytworem wyobraźni Anastazie, próbującej odnaleźć się w swoim świecie prześladowań, ciągłego strachu i braku wsparcia? Wyobraziła sobie jednego ze swoich (brrr!) idoli jako swojego adoratora. To realny scenariusz.
Japierdzielekurnamać, właśnie dowiodłam, że Ana MOGŁABY być dobrze napisaną postacią, i to wcale nie zmieniając tak wiele! Zastąpmy opisy z początku na nieco bardziej realne, zostawmy jej prawdziwe blizny po oparzeniach i nieco mniej merysukowatości, a dostaniemy postać REALNĄ, postać, do której można by się odnieść i może nawet polubić. Trochę researchu o chorobach psychicznych, zespołach stresu pourazowego, psychopatii i dałoby się napisać z tego opko psychologiczne z nutą thrilleru (w końcu nic nam nie wiadomo o człowieku odpowiedzialnym za PORWANIE I PODPALENIE NASTOLATKI, kurwde mać no). I chyba to mnie najbardziej boli w tego typu opkach - zmarnowany potencjał na coś naprawdę dobrego. To mogłoby być czymś większym niż straszno makaronowym fanfikiem.
Chyba za dużo wymagam ;-; Wybaczcie ten wybuch, wracamy po reklamach.}
-Nie ma za co. -dziewczyna nazywała się Amy {Grunt, że nie Emy/Imaj} i okazała się być bardzo fajna ((Wait, wut??? *przewija do góry* „Zastałam moją PRZYJACIÓŁKĘ na ziemi kopaną i bitą”. To w końcu była twoją przyjaciółką czy zupełnie randomową osobą?)) {Czytanie swoich starszych wypocin przed pisaniem kolejnego rozdziału? Pfft, po co mi to?}. Po szkole umówiłyśmy się na lody. Było późno, gdy wracałam do domu. <Że też moje dni w szkole nie potrafią minąć w ciągu pstryknięcia palcami... To wiele by ułatwiło> ((Po co opisywać nudne lekcje {- i ten porzucony potencjał wątku porywacza-podpalacza *^* -}, skoro można wrócić do fascynującego wątku miłosnego między Anastazie i Jeffem de Kila?))
-Wróciłam! –krzykne<*Ę -.-‘’>łam do mamy. Odpowiedziała mi cisza. -Mama?
Na stole leżała karteczka. 


Ana,
{  Zająłem się twoimi rodzicami, żeby już w niczym nie przeszkadzali ani nam, ani Wszechmocnemu Imperatywowi Narracyjnemu. W końcu jestem psychopatycznym mordercą i nie potrzebuję pretekstu do bycia sobą. Nie musisz mi dziękować :*
Dżef}
Wyjechaliśmy z tatą do babci na tydzień. Poradzisz sobie.
                           Buziaki
                                    Mama <Ha! Nieobecni rodzice – schemaaat!> {*skreśla kolejną pozycję z listy*} ((Założę się, że zginą w jakimś wypadku samochodowym/trzęsieniu ziemi/pożarze/ tsunami. W każdym razie do domu już nie wrócą.)) {*szykuje się do skreślenia następnej kliszy*}

 
-No i fajnie-mrukne<*Ę – to już się robi nudne>łam. Weszłam na góre<*... ech> {Chyba “ęch”}. Na moim łóżku chrapał Jeff. Słodko wyglądał ((Oczywiście, pierwsza rzecz, na którą zwracasz uwagę, gdy widzisz seryjnego mordercę śpiącego w twoim łóżku, to to, że jest SŁODKI.)) { - Kuba Rozpruwacz pewnie też ociekał urokiem osobistym - dorzucił kąśliwie Revan (jedna z ulubionych postaci Nyana), który skrzywił się na samą myśl, że... coś takiego zostało z nim wrzucone do jednego worka z napisem “seryjni mordercy”. Ten fach doprawdy schodził na psy}.
-Hej -zagadał. <To spał czy nie spał? O.o> {Lunatykuje!}
-Nie spałeś? -usiadłam na łóżku. Zaprzeczył.
-Co z twoimi rodzicami? -zapytał.
-Wyjechali. Na tydzień.
{  Dobrze... łyknęła haczyk, pomyślał Jeff z nieludzką satysfakcją, dalej nie porzucając swojego sprytnego przebrania. (Z cyklu “Nyan na ratunek opkom”.)}
-Czyli...-spojrzałam na niego z zaciekawieniem. -czyli mogę tu zostać. ((Oczywiście, że możesz tu zostać, Anastazie. Przecież to twój pokój.))
-Ha. Nie pozwalaj sobie. -ruszyłam do łazienki. Odwróciłam się. Jeff patrzył na mnie jak zbity szczeniak ((Tak tylko przypomnę, że to seryjny morderca.)) {Weź, Dola, bo Revan się kompletnie załamie}. Westchnęłam. -możesz.-dodałam cicho.  <Te. Kropki. Chcą. Nas. Zabić. Mają. Nawet. Przewagę. Liczebną.> {Nieskończona. Amunicja. *rozpyla “Interpunkillera”, zanim zrobi się za późno*}
  
Z<wiązek>.P<olskich>.W<iewiórek> Jeff'a <Wypuścił do walki świetnie przeszkolone do walki w zwarciu bojówki uzbrojone w granaty-żołędzie. Nad polem bitwy wyraźnie słychać odgłosy przelatujących samolotów o skrzydłach z liści dębu. Kasztanowe bomby ryją grunt, doprowadzając tym samym do mocnego uszczerbku w liczebności przeciwnej armii> 
 Wyszła. Zostałem sam w jej pokoju. Rozejrzałem się. W tym pokoju dominował bałagan. ((Nie będę dłużej tolerować tylu kropek. *wyciąga miotacz ognia*)) {POMOGĘ! *porzuca pustą puszkę i wyciąga kanister nieokreślonej, łatwopalnej cieczy*} Podeszłem ((*krzyczy*)) {*spada z krzesła bez życia*} <*nabiera powietrza w płuca* Dziesięć... Dziewięć... Osiem... > do jej biurka. Wsze<*ĘĘĘĘĘĘĘ, do cholery jasnej>dzie walały się rysunki. Ana miała wielki talent. Trochę poszperałem.  <Te. Nieogarnięte. Kropki. To. Jakaś. Trzecia. Armia. Tego. Tworu.> ((Czekają. Aż. Bitwa. Wiewiórek. Dobiegnie. Końca. By. Dobić. Ocalałych. I. Przywłaszczyć. Sobie. Chwalebne. Zwycięstwo.)) {Jedna. Kropka. Jedna. Martwa. Wiewiórka. Nie. Bądźmy. Obojętni. Na. Los. Niedocenionych. Bohaterów.} Był tam rysunek, <*_* Przecinku najsłodszy!> {Kolejny dobrze postawiony! *o*}który przedstawiał mnie ((Czyli ona naprawdę zdaje sobie sprawę z tego, kim jest młodzieniec, który do niej przychodzi i wciąż nie wezwała policji?)) {Wie, że już za późno}.
-Czego szukasz? -usłyszałem miły((, piękny, melodyjny)), nieśmiały głos. Wzruszyłem ramionami.
-Ładnie rysujesz. -zarumieniła się. <Ekhem... Ana, to twój rysunek pamiętasz? Jeff go nie narysował.>
-Wiem. <Jaki skromny drań! *^*>

 Kolejne godziny spędziliśmy na oglądaniu filmów. Anastazie zmusiła mnie do obejrzenia jakiegoś romansidła {Trzy... Dwa... Jeden...} ((DLACZEGO ON JEJ JESZCZE NIE ZAJEBAŁ? NIE ZNAM SIĘ NA CREEPYPASTACH, NIE CZYTAŁAM ŻADNEJ, ALE, KURWA, NAWET JA WIEM, ŻE JEFF JEST PSYCHOPATĄ I CHYBA NIE POWINIEN SIĘ ZAKOCHAĆ W PRZYPADKOWEJ LASCE. DLACZEGO ON NIE OGLĄDA FILMÓW Z JEJ ZMASAKROWANYMI ZWŁOKAMI?)) {To by było na tyle - Revan spakował walizki ogłaszając wszem i wobec, że przebranżowił się na sprzedawcę guzików. Nie mógł więcej znieść obrażania swojej profesji}. Nudziłem się jak mops, a gdy tylko próbowałem usnąć, budziła mnie ((Dwa przecinki w jednym miejscu! Czy to nie cudowne?)) {Kropki się wycofują! Dola, ogień zadziałał! :D}. Ale żeby było sprawiedliwie kazałem jej obejrzeć horror. Zniosła to z przekąsem. <Frazeologia - robisz to bardzo źle>
-Ana...
-Hm?
-Musze iść. Mam ochote<*ę! Na wszelkie świętości <.<  > na... <- Na pieczenie pierniczków w różowym fartuszku? – spytała Apo z nadzieją – Proszę, niech to będą pierniczki...> {Apo, doskonale wiesz jak łatwo doprowadzić mój mózg do wyobrażania sobie pewnych rzeczy...} 



 -spojrzałem na ((piekarnik)) nóż.
-To idź. –uśmiechne<*Ę, AŁTORKO! ISTNIEJE W JĘZYKU POLSKIM MAGICZNE „E” Z OGONKIEM, WIESZ?!>ła się. Gdybym tylko wiedział, co stanie się potem... 


*****************************************<O, jak miło. Ałtorka zadbała o to, by uwiecznić ilość gwiazdek, które zmarnowałam na poprawianie błędów!>
Du du du duuuuum. To polsatowe zakończenie XD <XDDDDDD – śmiech na sali> ((Karuzela śmiechu.)) {Śmiechom nie było końca. Wszyscy spoważnieli dopiero wtedy, gdy biedna pani Jadzia spod piątki chwyciła się gwałtownie za serce, które protestowało dalszym chichotom.} ale cóż, musze<*muszę =.=”> zmusić was do czytania, nie? :D <Nie. Zacznij pisać tak, żeby nie trzeba było nikogo zmuszać do czytania>
I czytajcie historie<*Ę> xManiuLx pt.: "Psychic Love///PL" {Audycja zawierała lokowanie produktu}. I nie zapominajcie o mojej :* {Pewnie, skarbeńku :*}

#4

Z<wiązek>.P<olskich>.W<iewiórek> Anastazie <Poległ w epickiej bitwie, która rozegrała się w majestatycznym parku na przedmieściach miasta, którego nazwa w wolnym przekładzie brzmieć może: „Bezlogika”. Pokonane oddziały wycofują się w pośpiechu i opuszczają swoje posterunki. W ogólnym ferworze i zamieszaniu trudno odróżnić gdzie jest wróg, a gdzie przyjaciel. Jedno jest pewne – o tej bitwie powstaną legendy.>
 
Po wyjściu Jeff'a <Wsadź sobie ten apostrof w... nos. =.=”> siedziałam jeszcze długo na kanapie i oglądałam telewizję. Tak na<Litości... Po co tutaj ta spacja?> prawdę myślami byłam daleko. Ciągle myślałam o moim zabójcy. Zaraz, "moim"? <No właśnie? Musisz to przegadać z całym fandomem psychofanek Jeffa. Jestem pewna, że ucieszą się z wieści o tym, że planujesz przywłaszczyć sobie obiekt ich westchnień.> {Myślę... no dobra, LICZĘ, że Anastazie zauważyła pewien błąd logiczny: “mój zabójca” - ktoś, kto mnie zabił.} Przegryzłam <na wylot> wargę. Nie Ana{, nie Dżef i nie Nyan, a więc kto?}. Nie zakochasz się w mordercy ((Doli zrobiło się żal bohaterki. Rozumiała, że ta sytuacja jest dla niej trudna. Aby pocieszyć Anastazie przyniosła jej ciepłą herbatkę ze strychniną… To znaczy, z cukrem, oczywiście.)). Z tych <niesamowicie głębokich i niezbędnych do życia> przemyśleń wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi.
-Jeff? -spytałam cicho. Byłam przyzwyczajona, że wchodzi przez okno <Bo wchodzenie drzwiami było zbyt mainstreamowe dla kogoś pokroju Jeffa. Seryjni mordercy i profesjonalni złodzieje mają przywilej wzgardzania drzwiami> {Spójrz na takiego Revana albo Zmorę - zero kultury!}. Weszłam do przedpokoju i zamarłam. W drzwiach stała dziewczyna o brązowych włosach, obłąkańczym spojrzeniu zielonych oczu <Trochę nie łapię tej konstrukcji> ((Cichaj, Apo, przynajmniej jest przecinek.)). Nie. Miała jedno oko, drugie skrywała tarcza zegarowa. Uśmiechała się w przerażający sposób. <W kwestii wyjaśnienia: Teraz mamy do czynienia z nową postacią jaką jest Clockwork. W toku kopiowania usunęłam wstawkę pomiędzy trzecim i czwartym rozdziałem, gdyż zawierał on w sobie wyłącznie przekopiowaną i ogólnodostępną creepypastę> Przedłużyła swój uśmiech dodając szwy po obu stronach ust ((Ale jak to wyglądało? Chyba mam zbyt ubogą wyobraźnię, żeby to sobie zwizualizować.)). Jej ubranie pokrywała warstwa zaschniętej krwi.
-Przyszłam po ciebie-odezwała się. {Jak raz prawdziwy psychopata! Czemu Dżef się tak nie zachował?! Miał z dziesięć okazji, by wepchnąć Merysójce nóż pod żebra!} Spanikowana uciekłam do kuchni. Złapałam za nóż. Czekałam. Bo niby co miałam robić? ((MOŻESZ, HMM… NO NIE WIEM, SPIERDOLIĆ OKNEM? JEFF DAWAŁ SOBIE RADĘ, A TY, JAKO MERY SÓ, TEŻ NIE POWINNAŚ MIEĆ PROBLEMÓW.)) Nie ruszę na nią z nożem {Rusz kombajnem} ((ALE MOŻESZ RUSZYĆ DO SWOJEGO POKOJU I WYJŚĆ PRZEZ TO JEBANE OKNO, GŁUPIA ŚCIERO.)). <Niech. Wściekłe. Kropki. Ją. Zaatakują.>
-Czemu przede<*spacja*>mną uciekasz?-spojrzała na mnie niewinnie. Potem tym samym wzrokiem zilustrowała <na kawałku kartki> moją broń.-masz zamiar bronić się "tym" przed TYM?-wyje<DOMAGAM SIĘ RÓWNYCH PRAW DLA „Ę”>ła za pleców brudną od krwi siekiere<Sygh... *headdesk*> {Ze wszystkich możliwych narzędzi... akurat SIEKIERA? LUDZIE, BŁAGAM! ORYGINALNOŚCI TROCHĘ!}. Upuściłam nóż. ((To chyba najgorsza decyzja, jaką mogłaś teraz podjąć.)) Po policzkach popłyne<UGH. WychodzĘ.>ły mi łzy. -Ha, ha no właśnie.- dałam się zaciągnąć do łazienki za włosy {Czekaj... po prostu stała i pozwoliła Clockwork pociągnąć się za włosy w stronę łazienki? Od tak?}. Chciałam uciec, ale gdy tylko o tym pomyślałam przypomniała mi się jej siekiera <Ja to bym od tej siekiery uciekała najdalej jak tylko się da... Ale to ja. Robię rzeczy, których nikt inny nie robi> (Pffff, co taka siekiera może zrobić merysójce, która przeżyła PODPALENIE???)).
-Leż tu, suko {*Sue}!-krzykne<*skomle żałośnie*>ła i zamkne<Nie rĘczĘ za siebie i za to, co zrobię zanim ta analiza dobiegnie końca.>((Ciii, już dobrze. *głaszcze Apo po główce* Jak skończymy, to wydrukujemy ów twór i spalimy na stosie.))ła łazienkę. Nie miałam siły wstać. <Ponieważ jakaś baba zaciągnęła cię do łazienki? Ale... Dlaczego?> ((Imperatyw narracyjny. Znowu.)) {Przykleił ją do podłogi Kropelką.} Bałam się. Wróciła po chwili z wodą utlenioną.
-Sprawię, że będziesz piękna. -zaśmiała się. Wlała zawartość butelki do miski ((Jak duża musiała być ta butelka? Wydaje mi się, że zawartość przeciętnej butelki wody utlenionej nie jest w stanie wypełnić szklanki.)). Pociągne<Poważnie mam wrażenie, że ałtorka ni cholery nie wie o istnieniu tego przeklętego „ę”>ła mnie za włosy do góry. {Połowicznie zaschnięty klej Imperatywu mlasnął niezadowolony.} Nachyliła mnie nad miską. Moczyła włosy tak długo, aż stały się białe. ((*tarza się po podłodze ze śmiechu*))
((Inaczej nie potrafię tego skomentować.))
<Spytałam fryzjerki czy taka zmiana jest w ogóle możliwa. Zgadnijcie jaki jest wynik? No pewnie! To NIEMOŻLIWE!> Złapała mnie za szyje <wiele moich szyi – jestem hydrą>. Ciągne<*zaciska dłonie w pięści*>ła mnie do lustra.
-Zobacz.-zamkne<*Bierze drżący, głęboki oddech*>łam oczy. ((Ana, czy ty znowu rozmawiasz sama ze sobą?))-Patrz! Patrz, jesteś piękna!-rzuciła mnie o lustro. To zbiło się, a z mojej głowy leciała krew <Leciała już wcześniej, oczywiście. Zanim lustro zdążyło się zbić na twarzy Any>. Zalała mi oczy. Padłam na twarz, dysząc i krztusząc się.
-K-kim...ty...-wy<*c ... PRZYNAJMNIEJ NIE „Ę”>harczałam.
-Jestem Clockwork. A ty kochana...twój ((KTO ZAJEBAŁ SPACJĘ?)) {Dżef. Na stówę. Myślisz, że czemu tak nagle spierdzielił z planu?} czas już minął... -odwróciła mnie na plecy. Było mi już obojętne, co zrobi {*przypomina sobie o siekierze* ZRÓB JEJ KRWAWEGO ORŁA! (Nie będę opisywać, wygooglujcie sobie)}. Czułam, że odpływam. <Zapiszesz się, moja droga Ano, na kartach historii jako pierwsza główna bohaterka opka, która umrze przez wykrwawienie się *^*> {Kto to widział wykrwawiać się jak jakiś plebs. Wstyd i hańba!} Wzięła jakiś nóż z mojej kuchni. Robiła nacięcia na rękach, nogach, brzuchu. Leżałam cała w swojej krwi. <Duh, jednak się nie zapiszesz. Jesteś tak samo nieśmiertelna jak cała reszta. Gnido.> Clockwork siedziała na mnie i patrzyła z zaciekawieniem.
-Nie zabiję cię. Większą torturą będzie dla ciebie życie. Zaśmiała się złowieszczo ((MUAHAHAHA)) i wyszła. ((KTO ZAJEBAŁ MYŚLNIK? PRZYZNAĆ SIĘ!)) {Dżef, ty kradzieju >.>} Tak po prostu. <To nadal jej wypowiedź. Taka długa i nielogicznie narracyjna>
Wstałam na czworaka. Próbowałam wyjść, szukać pomocy {W sensie, czołgała się po ulicy? I nikt tego nie zauważył?}, <Mreh...> albo ((Przecinku, idź mi stąd!)) przynajmniej znaleźć telefon. Upadłam. Byłam tak blisko drzwi. Czołgałam się żałośnie, zostawiając czerwoną ścieżkę. <Mam zagadkę! Ile krwi może mieć w sobie taka bochatereczka? Dola, Nyan? Liczę na was.> {Biorąc pod uwagę drobną masę ciała przeciętnej Mery Sue, dodając ilość wymuszonej badasserii i dzieląc wszystko przez kiepskie opowiadanie...} ((Za dużo, Apo. O wiele za dużo.)) Padłam nieprzytomna. Zdołałam wyszeptać dwa słowa: "Jeff... umieram... ". {Usłyszałam właśnie z oddali “Nyan... umieram...”, prawdopodobnie wypowiedziane przez ukrywający się potencjał. Po tym rozdziale zakończył swój żywot.} <To chyba niezłe pożegnanie ze światem. Powinnam spróbować: „ Literko „ę”... Umieram...” Bez odbioru.>
 
************************************
Hej hej. Wreszcie coś się dzieje ^^ mam nadzieję((,)) że się podoba :3 ((Nie.))

czwartek, 26 października 2017

Wojna Związków Polskich Wiewiórek, czyli jak przeżyć w creepypaście - Daj mi umrzeć #1


Autor: Zuz908 (Wattpad)
Komentują:
* <Apocalyptical>
* ((Dola))
* {Nyan}

#1

Anastazie {Fuj! Kto tak oszpecił imię “Anastazja”? Jest tyle lepszych opcji, choćby najprostsze zangielszczone “Anastasia”, jeśli już silimy się na obcojęzyczność...}

Jedyne co pamiętam, to jak zostałam przywiązana do krzesła, potem polana wybielaczem i wódką. <Well... Pierwsze zdanie i już mamy do czynienia z fem Jeffem The Killer. Obiecujący start <.< > {Oryginalność to ginący gatunek. Już dziś wyślij sms POMUSZ pod numer 74FUCK-U i przekaż 99% swojego podatku na ratowanie Oryginalności. Nie bądź obojętny - pomusz.} Krzyczałam, ale z zakneblowanych ust wyrywał się tylko żałosny jęk. Płakałam. Nagle pojawił się ogień {Ogień ex machina}. Paliłam się. <Zdziwiłoby mnie gdybyś się tym ogniem topiła...> ((A tak właściwie, to gdzie ona jest? Kto ją podpalił? Dlaczego?)) {We’re not worthy to know it...} To tak strasznie bolało ((No co ty nie powiesz. Całe życie myślałam, że ogień łaskocze.)) {Całe życie w błędzie}. Pojawili się strażacy, a ja straciłam przytomność ((*umarłam)) {The End} <Ej, momencik. Czemu przeżyłaś podpalenie? Powinnaś spłonąć jeszcze przed przyjazdem straży O.o> {Pffft! Mery Sue? Bitch please, to tylko taka regenerująca kuracja - złuszcza stary naskórek... razem z warstwami skóry właściwej}. Obudziłam się w szpitalu ((*prosektorium)) {Gdyby obudziła się w prosektorium, to opowiadanie byłoby ciekawsze o kilka zabawnych scen. Wyobraźcie sobie miny pracowników...}. Miałam bandaże na całym ciele. Wszystko mnie bolało. Nawet gdy mrugałam ((Ty chyba nie powinnaś mieć już powiek.)). Chciałam wstać((, ale zwęglone nogi odmawiały mi posłuszeństwa.)). 
-Leż. Musisz leżeć. -powiedział miły głos pielęgniarki <Sam głos. Pielęgniarki nie było w pobliżu> {Widać, że mamy do czynienia z kłipi pastą}. Jękne<*ę>łam. Kilka następnych tygodni upłyne<*ę>ło na spaniu i proszeniu o leki przeciwbólowe. Nadszedł dzień zciągania <’_’ Serio...?> {*facepalm*}((zdejmowania + ściągania = zciągania. Proste? Proste.)) bandaży.
Podali mi lusterko((, które z trudem udało mi się chwycić. Spalone ścięgna znacznie utrudniały tę czynność.)) {Hej, jeśli to kripi makaron, to ona równie dobrze może być żywym trupem, prawda?}. Patrzyła na mnie nieznana mi dziewczyna. Miała upiornie bladą cere ((*oszpecony od poparzeń ryj)) <*ę – czyżby aŁtorce zepsuł się alt?>, ciemne oczy z gęstymi ((*spalonymi)) rzęsami, krwistoczerwone usta((, które bardziej przypominały wstrętną, bezkształtną dziurę, niż usta)) <Jak to oparzeniach, oczywiście. Poparzonej merysójce nie robią się brzydkie blizny> {Zapomnijcie ten tekst o żywym trupie. Ja tylko chciałam znaleźć tu trochę sensu ;-;}. To byłam ja. Dotkne<*ę>łam włosów ((*łysej głowy, azaliż włosy strawił ogień)) {Jak z książkową Daenerys! Anastazie jest Targaryenem!}. Moje niegdyś blond loki zastąpiły czarne, proste włosy <To wszystko przez ten ogień! Zamiast wypalić kłaki zrobił z ciebie, Sue, jakąś Gotkę> ((A może to nie była wódka tylko smoła? Albo węgiel?)). Na całym ciele miałam bladoróżowe plamy {*ubytki po wyciętej przez chirurga martwej tkance skórnej}. Kończyły się na szyji <*SZYI, szyI...> {"Szyji"...}.
Upuściłam lusterko. ((Dlaczego ty nie masz całego ciała pokrytego poparzeniami trzeciego stopnia? {Chyba czwartego.} Dlaczego twoje ciuchy nie wtopiły się w ciało? Dlaczego ty jeszcze masz włosy? Dlaczego ty żyjesz?)) Oczy zaszły mgłą {Znowu mdlejesz?}. Zacze<*ę>łam szlochać {Aaah, czyli chodziło o “zaszklony wzrok”, nie “zamglony”}. Rodzice na marne próbowali mnie pocieszyć{, zamiast na upór domagać się od policji wszczęcia śledztwa w sprawie psychopaty, który oszpecił im córkę. To przynajmniej na coś by się zdało}. <Ci sami rodzice> Wypuścili mnie ze szpitala. Wracałam do domu. <Czemu. Te. Zdania. Są. Tak. Krótkie?> ((Nyan w poprzedniej analizie narzekała na zbyt długie zdania. Chyba wykrakała.)) {Ja juź nie bede, obiecuje *^*}
 

Kilka dni później

Z<wiązek>.P<olskich>.W<iewiórek> Jeff'a <A sio, apostrofie > < > {BEZ PANIKI! Po incydencie z przecinkiem uzbroiłam się w spray na nieposłuszną interpunkcję!}

Szedłem pustą ulicą, kiedy zauważyłem delikatne światło w oknie jednego z domów. Trochę to dziwne <A to dlaczego niby?>, zważywszy na późną godzine{*ę (Apo, przegapiłaś)}, wiec <wyborczy> postanowiłem to sprawdzić.((Of kors. Ja też, gdy tylko zauważę światło w oknie przypadkowego domu, muszę sprawdzić dlaczego się świeci. To na pewno nie dlatego, że gospodarze jeszcze nie śpią, nie, to byłoby zbyt proste.)) {Wbijanie na chatę przypadkowym ludziom - polecam, Nyan Kot 2017} Przy oknie, z którego dochodziło światło rosło duże drzewo <zasadzone tam przypadkowo przez imperatyw narracyjny>, więc wystarczyło się na nie wdrapać. Nie było to wcale trudnym zadaniem{, wszak miałem do pomocy szwadron Związku Polskich Wiewiórek}. Zajrzałem do środka. W pokoju siedziała znudzona dziewczyna. Była potwornie blada ((*poparzona)), czarne, potargane włosy związała w wysoką kitkę. Grzywka wchodziła w jej ciemne oczy. {Wjechała z kopa jak CBŚ i od razu zajęła dla siebie całe łóżko, zmuszając oczy do spania na kanapie.} Robiła coś na laptopie {Pewnie szydełkowała}. Spojrzała na zegarek. Wskazywał czwartą. <Znowu. Te. Krótkie. Zdania.> {WAAAAIT A SEC, czwarta rano to “późno”? O tej porze niektórzy zbierają się do pracy. Nieno, faktycznie dziwne to zapalone światło...} Westchnęła, wzięła ubrania i wyszła z pokoju ((Nieno, co za fascynujący opis zupełnie nieistotnych i nie wnoszących nic do fabuły czynności.)). Postanowiłem na nią poczekać ((A po cholerę?)) {Imperatyw trzymał mu nóż na gardle}. Wróciła po jaki<ch>ś pięciu minut<ach>, ubrana w czarną, luźną bluzkę z krótkimi rękawami i tego samego koloru dżinsowe spodnie. Usiadła przed biurkiem, postawiła lusterko i zacze<*ę>ła malować oczy <o czwartej rano, bo w sumie dlaczego nie? Każdy myśli o tym, żeby położyć się spać w dżinsach i pełnym makijażu> ((Oczywiście. W każdej chwili jej truloff może podglądać ją przez okno. Nie godzi się, by ujrzał ją w znoszonej piżamie i z krostami na ryju. Chociaż, pewnie wszystkie krosty jej spłonęły.)) {Jak mówiłam: zdrowotna kuracja ogniem. Długotrwałe efekty gwarantowane}. Przewróciłem oczami. Baby. Ale przyznam efekt końcowy był nawet niezły((, puder prawie zamaskował rozległe oparzenia)){, a tona podkładu zatkała wypaloną tkankę w policzkach jak masło dziury w chlebie}. Podeszła do okna. {Oczywiście z daleka nie zauważyła w odsłoniętym oknie upiornej bladej mordy, widocznej w ciemności jak księżyc w pełni.} Cholera. W ostatniej chwili zsunąłem się po drzewie. Właściwie to spadłem. <Zbyt. Wiele. Kropek. W. Jednym. Miejscu. ZNOWU.> {Wiewiórkom z niedowierzania i żenady opadła szczęka.}
Dziewczyna chyba usłyszała trzask łamających ((Że co.)) się gałęzi <A ja mogę coś połamajać? ‘-‘>. Wyjrzała przez okno. Nie zauważyła mnie((, ponieważ jej oczy stopił ogień)) {To by wyjaśniało, dlaczego nie zauważyła go przyklejonego do jej szyby}. Po chwili wyszła z domu. Postanowiłem ją śledzić. Nie powiem,  zaintrygowała mnie ((Mnie też. W końcu nie codziennie widuję osoby, które przeżyły podpalenie.)). <Domagam. Się. Równouprawnienia. Przecinków.> {*potrząsa puszką sprayu “Interpunkiller”*}
 
************************************
Czytasz =komentujesz :*<Na pewno będziesz się świetnie bawić, czytając WSZYSTKIE moje komentarze, aŁtorko> ((Niestety ałtorki pisząc „komentarze”, mają na myśli tylko pochwały. Osoby tego pokroju nie najlepiej radzą sobie z krytyką.))

#2

Z<wiązek>.P<olskich>.W<iewiórek> Anastazie <Wyczuwam wojnę pomiędzy tymi wiewiórczymi grupkami *maluje na twarzy zielonkawe kreski i zaczyna ostrzyć nóż*>
 
Wydawało mi się, że ktoś mnie śledzi, mimo tego nie oglądałam się. Może to był wytwór mojej chorej wyobraźni {Dzień jak co dzień. Mój wytwór chorej wyobraźni pomógł mi napisać wypracowanie na polski}. Szłam do szkoły ((Do szkoły. O czwartej rano.)). Chore miejsce{, nie mogli zaczynać lekcji o normalnej godzinie? Na przykład, nie wiem, SIÓDMEJ?}. Już w szatni głupota ludzka zacze<*ę>ła mnie dołować. ((Hipokryzja wzniosła się na wyższy poziom)) <Mnie natomiast dołują kropki mnożące się jak króliki na wiosnę =.=> Zastałam moją przyjaciółkę na ziemi kopaną i bitą przez klasowe "lalunie" {*dławi się sokiem* Chyba mamy inne pojęcie słowa “lalunie”. Gwiazdeczki jakie JA znam nie byłyby w stanie wywrócić mojego młodszego brata, a co dopiero go skopać}.
-Ej, zostawcie ją. –krzykne<*ę (Ileż można...)>łam.
-O, przyszłaś uratować swoją przyjaciółeczkę? Lepiej się odsuń, bo zajmiesz jej miejsce. -wnerwiłam się i to mocno <Po kiego kłóciłaś się sama ze sobą?> ((Najwidoczniej Anastazie cierpi na rozdwojenie jaźni. Ciężka choroba, a ty i tak powiesz, że to rak)). Więc zamiast rzucić jakąś ripostę, walne<*ę -.->łam ją w twarz. {W sensie siebie} 

Krew prysnęła <*prysk, prysk jak spryskiwaczem*> z jej nosa. Wyzywała mnie od wariatek. Jej banda rzuciła się na mnie. Ja też dostałam w ((zwęglony)) nos <Wszak to jedyne słuszne miejsce, w które można uderzać i tylko tam należy celować> {Przetrącanie szczęki jest mainstreamowe}. Nie czułam bólu, tylko narastającą chęć zrobienia czegoś złego tym laluniom. Rozdzieliły nas nauczycielki. Po zawiadomieniu rodziców, puściły nas do domu. ((Te rozbudowane zdania, te plastyczne opisy, ten dynamizm, te pościgi, te wybuchy.)) Znaczy sama sobie pozwoliłam iść do domu <O ty zUa, ty...>. Gdy szłam, na próżno próbowałam zatamować krew z nosa. <Krew lała się jak z odkręconego kranu i wykrwawisz się w drodze do domu...? > ((Skoro przeżyła podpalenie, to wątpię, żeby utrata krwi mogła jej zaszkodzić.)) {Upuszczanie krwi podobno jest zdrowe. Pomaga na ciśnienie.}
-Możesz mi wyjaśnić, co ty wyprawiasz? -usłyszałam głos matki. ((Kiedy ty weszłaś do domu?))
- ((Wykrwawiam się, a co, nie widać?!)) Nie chce mi się gadać. -weszłam na górę, do mojego pokoju <Albowiem nie godziło mi się zamieszkać na parterze –poziomie plebsu. Dlaczego żadna merysójka NIGDY nie mieszka na parterze?>((W poprzedniej analizie też zwracałam na to uwagę. I nadal tego nie rozumiem.)). Zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Miałam wielkiego, fioletowego siniaka na policzku. ((Oczywiście, zakładając, że na tak poparzonej twarzy widać jakiekolwiek siniaki.)) {Ubytki skórne chyba nie pozwalają na coś takiego.}
-No ładnie, ładnie. -usłyszałam nieznany mi głos, ((Przecinek! Apo, spójrz, tu jest przecinek!)) {Dobrze postawiony! *-*}
<Yaay ^ ^> dochodzący ze strony okna. Odwróciłam się gwałtownie.
-K-kim ty?-jąkałam się.

-Jestem Jeff the Killer. 

Z<wiązek>.P<olskich>.W<iewiórek> Jeff'a <szykuje się do ataku. Oddziały ostrożnie zbliżają się ku nadciągającej z przeciwka wrogiej armii. Ich główna broń? Zupełnie zbędny apostrof> ((i kropki)) {Naładowały nimi stacjonarne CKMy, oczekując na rozkaz do potajemnego rozstawienia ich wokół wroga.}

 
Ta. Dziewczyna zaczyna się jąkać, wybałusza oczy. {Spodziewałam się “Ta. Dziew-czy-na. Za-czy-na...” i tak też to przeczytałam. Jedna kropka, a tyle potrafi namieszać.} Typowe. ((W tej sytuacji bardziej „typowe” byłyby wrzaski, wzywanie policji, rzucanie przypadkowymi przedmiotami, ucieczka z pokoju, itp. Ale co ja tam wiem.)) <Więcej. Przecinków. Mniej. Kropek. Proszę.> ((Obawiam. Się. Że. Zbyt. Wiele. Wymagasz.)) {*potrząsa puszką z furią, dając kropkom ostatnie ostrzeżenie*}
-Nie spodziewałem się<,> że taka drobna dziewczynka może być zdolna do czegoś takiego. – ((Czej, czy ty wszedłeś za nią do szkoły? I nikt nie zwrócił na to uwagi? Żaden nauczyciel cię nie wywalił? Ani woźna?)) {Nikt nie zwrócił uwagi na gościa z rozciętymi ustami niczym Joker. Mają tam za dużo cosplayerów i Dżef wtopił się w tłum.} uśmiechnąłem się do niej <Pffff... Też nie wyglądam szczególnie groźnie, ale pozory lubią mylić>. Dotknęła siniaka i krwawiącego nosa.
 -Broniłam jej. – ((Gdzie wrzask? Wzywanie policji? Pytania w stylu „kim jesteś”, „co ty tu robisz”? Ucieczka z pokoju? COKOLWIEK!)) {Jak na kogoś, kto już raz został PORWANY i SKATOWANY to ma całkiem spokojne podejście do podejrzanie wyglądających obcych.} powiedziała cicho. Zarumieniła się <Wszak w towarzystwie swego Truloffa należy się rumienić niezależnie od wypowiadanych kwestii. Informujesz, że broniłaś jakiejś „jej”? Zarumień się. Na pewno będzie fajnie> -a co cię to obchodzi?!<?!?!?!?!?!?> –krzykne<*Ę – do cholery>ła.
-Ana? {ANA?!} 

{Proszę mi tu nie profanować Overwatch, Bolesna już próbowała *^*} Anastazie? Z kim ty rozmawiasz? -ktoś wchodził na górę.  Anastazie złapała mnie za kaptur, powaliła na ziemie<Ę!> i wepchnęła mnie pod łóżko. <Podejrzanie silna dziewka> ((Może te płomienie obdarzyły ją jakimiś nadludzkimi mocami?)) {Przypomniała mi się “Podpalaczka” Stephena Kinga...}
Dałem się wpakować pod łóżko dziewczynie. Jak ktoś się o tym dowie... ((Już sam fakt, że nie zamordowałeś jej zaraz po tym, jak weszła do pokoju mógłby zaszkodzić twojej reputacji.)) {Eyeless Jack będzie się zwijał ze śmiechu na podłodze, a Nina pożałuje, że próbowała cię naśladować. A Slendy po prostu strzeli sobie w łeb.}
-Ana? Wszystko dobrze? 

{- NIE! UTKNĘŁAM W UŁOMNEJ CREEPYPAŚCIE!}
-Tak. Wszystko w jak najlepszym porządku. ((Właśnie w moim pokoju siedzi seryjny morderca, który wszedł tu przez okno, ale spoko, nie takie rzeczy się widziało.)) {Tamten, który ją podpalił pewnie też był jej świetnym znajomym} -jej matka wyszła z pokoju <Aaaa kiedy weszła? O.o> ((Może przez cały czas siedziała w szafie.)).
-Było blisko. Yym... Jeff? {Dla ciebie “Pan De Kila”} Możesz wyjść.
-Jakbym nie zauważył. -wygramoliłem się, otrzepałem spodnie. Anastazie spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Potem się zaśmiała. <Jest w szoku. To jedyne logiczne wyjaśnienie tego, że śmieje się w obecności mordercy, który przyszedł do niej przez okno> {Stres pourazowy. Jej umysł poustawiał fakty w odpowiedniej kolejności i odkrył, że za niedługo powinno wydarzyć się coś podobnego jak ta akcja z podpalaniem. W tragicznych sytuacjach człowiekowi pozostaje już tylko histeryczny śmiech.}
-Przepraszam.-nadal się śmiała. Jej śmiech był taki piękny, melodyjny {Wielu morderców czuło rozkosz ze słuchania panicznych ataków wisielczej wesołości u swoich ofiar, które już wiedziały, co ich czeka. To jedno by się zgadzało jeśli chodzi o tą opkową imitację Jeffa}. Była słodka <, czym ściągała do siebie wszelkie okoliczne muchy i inne słodkolubne owady> ((I w tym momencie wszyscy czytelnicy już nie mają żadnych wątpliwości i wiedzą, że główna bohaterka i Jeff de Kila będą razem.)).
-Tak w ogóle jestem Anastazie, ale chyba to już słyszałeś.
-Ja chyba nie muszę się przedstawiać. <-Zrobiłeś to już wcześniej, parapecie. – wtrąciła Apo, z westchnieniem siadając przy oknie – zeskok zdawał się być znacznie bardziej interesujący niż dalsze przysłuchiwanie się tej pustej wymianie zdań> -potem rozmawialiśmy. Długo. Wspaniale mi się z nią gadało {Brzmi jak początek disneyowskiej relacji “miłosnej”}. Poszła do łazienki, a ja walnąłem się na łóżku. Usnąłem zanim przyszła. ((Obcy człowiek w łóżku. *wzdryga się*)) {Psychopatyczny morderca w łóżku. *wzdryga się*} <Sorry, Jeff, ale taki z ciebie morderca jak ze mnie baletnica. Jednym zdaniem: Oboje jesteśmy do dupy> {W końcu to tak naprawdę nie “Jeff the Killer” tylko jego ułomny kuzyn, “Dżef de Kila”. Podszywa się pod krewnego, bo ma kompleksy. Btw, rozdział kończący się zaśnięciem *odhacza kliszę na liście*}
*****************************************
No i już drugi rozdział ^^ mam nadzieję<,> że się podoba <Nope.>. Prosze<ĘĘĘĘĘ> o gwiazdki < * - łap jedną, niech przypomina ci o tym ile razy już cię poprawiłam :3> i komy.

niedziela, 15 października 2017

Gdy wiesz, że niczego nie wiesz... Jakiś gang, trochę psów i na dokładkę jeszcze nieogarniona narracja! - Bad Girl #3

"Bad Girl"
Autor:
bez_uczuc (Wattpad)
Komentują:
* <Apocalyptical>
* ((Dola))


Rozdział 5

- Lia? – słyszę niepewny głos mojego znajomego - Chcesz mi coś powiedzieć? - pyta i w tym samym czasie do pokoju wchodzi Will i <Powtórzenie. To naprawdę obiecujący start> od razu otwiera buzię ze zdziwienia.

-Hmm((,)) to ja was może zostawię – powiedział<,> kierując się do pokoju mojej córki. <Tak właściwie to zmiana czasu narracji.>
 
- No((,)) słucham - ponowił swoje pytanie ((Mówisz teraz tak, jakbyś myślał, że ona ma obowiązek ci się spowiadać. Tymczasem tak nie jest, jeśli będzie chciała, to się zwierzy. Nie poganiaj jej))
 
- Alice to moja córka. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? – pytam((,)) <Kolejna zmiana czasu – aŁtorka żongluje stylem narracji jak doświadczony cyrkowiec>  starając się, aby mój głos nie zadrżał.  
<- Okej, ja chcę... Kim jest Joseph? – dopytuje Apo, pamiętając enigmatyczne wydarzenia z poprzedniego rozdziału>
 
- Kto jest jej ojcem? - pyta, a przez moją głowę przelatują różne obrazy:
 
Pijana mama.
 
Joseph.
 
Płacz.
 
Mój płacz.
 
Gwałt.
 
Krew.
 
Kpina w ich głosie.
 
Ból.
 
Potworny ból.
((Ojaniemogę, dramatyczne równoważniki zdań. Przynajmniej teraz możemy się chociaż DOMYŚLIĆ kim jest Joseph. Tylko szkoda, że ałtorka  nie chce nam tego potwierdzić)) <Nie jesteśmy godne posiąść tak ważnej informacji. Nie ten poziom wtajemniczenia <.< >
               
- Lia? Wszystko dobrze?  - pyta chłopak<,> dotykając mojej ręki, a ja odskakuje<*ę> od niego, jak oparzona i kieruje<*ę> się na drugi koniec pokoju. Chłopak chyba zrozumiał, że nie chce żadnego dotyku i bliższego kontaktu z nim, ((No trudno byłoby się nie domyślić, skoro odskoczyłaś i odeszłaś na drugi koniec pokoju)) bo już po chwili zaczął kierować się na korytarz.
 
- Um((,)) to ja już chyba pójdę - usłyszałam głos chłopaka, który teraz prawą ręką drapał się po karku. ((Dobrze, że to zaznaczyłaś, ałtorko, bo byłam skłonna pomyśleć, że drapał się lewą nogą)) <Chciałabym to zobaczyć>
 
- Czekaj - mówię drżącym głosem. W środku jestem zła na siebie za okazanie słabości przy kimś prawie obcym. - Nikt nie może dowiedzieć się o tym, że mam córkę rozumiesz?
 
- Dlaczego nie chcesz, aby.... ((Do jasnej cholery, ona nie musi ci się ze wszystkiego zwierzać! Nie chce i koniec tematu)) - nie pozwalam mu dokończyć, ponieważ wcinam ((przecinki garściami)) się mu w środek zdania .

-Bo nie!  - krzyczę. Will zapewne mnie usłyszał. Walić to.
               
- Dobrze. Powiesz mi dlaczego? ((BO NIE, do licha! Skończ drążyć temat! Zaczynasz mnie wkurzać.))

- Nie, nie teraz. Nie jestem na to gotowa - nigdy nie będę gotowa. Dodaje w myślach <listonosz przechodzący w pobliżu domu Lii>.  
 
- Dobrze. - mówi i wychodzi. Od razu jak drzwi za jego osobą są zamknięte <Fascynująca konstrukcja, chociaż można chyba zrobić to lepiej>, idę do pokoju Alice, gdzie bawi się razem z Willem. ((Znaczy… Ten pokój bawi się z Willem?)) <Tak *^* >
 
-Dziękuje, że się nią zajołeś.
((W tym momencie do pokoju wpadła wściekła Ortografia z kałachem w rękach.
-Nie pozwolę się tak traktować!- wrzasnęła, przeładowując karabin. Wycelowała w protagonistkę i jej przyjaciela, po czym opróżniła magazynek, śmiejąc się szyderczo. Następnie, z szerokim uśmiechem na ustach, odtańczyła kankana na ich zmasakrowanych zwłokach.
#napisykońcowe #oklaski #aplauzpubliczności))

Znalezione obrazy dla zapytania the end 
 
 - mówię((,)) siląc się na słaby uśmiech, którym bym nabrała wszystkich. Wszystkich((,)) oprócz mojego najlepszego przyjaciela. ((Czyli jednak nie wszystkich)) <W końcu to słaby uśmiech. Gdyby uśmiechnęła się tak jak trzeba zapewne nawet i on by się nie zorientował>
                
- Lia? Na pewno wszystko dobrze? - pyta z troską i próbuje mnie przytulić, ale ja robię krok w tył i chłopak się poddaje. On((,)) jako jeden z niewielu((,)) wie co się stało. ((Szkoda, że my się nie dowiemy)) <Informowanie czytelnika o wydarzeniach nie jest dla tego dzieUa priorytetem. Ciesz się wspaniałością głównego złodupca aka Mary Sue>
 
- Tak((,)) na pewno - mówię, szperając po szafkach w poszukiwaniu mojego ukojenia -paczki L&M niebieskich. <Lokowanie produktu? O.o> Kiedy <sąsiad> je znajduje i zabieram zapalniczkę z biurka, kierując się na balkon ((To zdanie istnieje)). Może i jestem głupia <Jesteś.> i nie rozważna((, lecz rozsądna. Jedna spacja, a ile zmienia!)), ale mimo wszystko to zdrowie Alice jest nadal dla mnie na pierwszym miejscu.  
                
Kiedy odpalam papierosa i zaciągam się dymem <, przechodzący pod balkonem kot> czuje niewyobrażalną ulgę i spokój. Will zrozumiał, że chce być sama w domu, dlatego położył dziewczynkę spać <, bo jej matka nie była w stanie się nią zająć i wolała hodować sobie raka płuc> , a sam udał się w stronę swojego domu <i zatrzymał się na ścianie, która stanęła mu na drodze>. Po odpaleniu trzeciego papierosa, uświadomiłam sobie<,że znowu zmieniłam czas w którym opowiadam historię> , że to była moja ostatnia paczka. Zła na siebie za okazanie słabości przy Natanie nie wiem nawet kiedy zasnęłam ((Na tym balkonie. Na stojąco)) <Jak żyrafa>.
 
***
 
Kolejny dzień. <Kolejna zmiana czasu.> Szybko załatwiam poranną toaletę i <rogaty demon> szykuje moją córkę do przedszkola. Nie wiem dlaczego((,)) ale bardzo lubię, gdy jesteśmy ubrane podobnie. Po kilku, a może kilkunastu minutach byłyśmy gotowe do wyjścia.
 
Przedszkole było nie daleko((, lecz też nie blisko)) szkoły. Kilka osób ze szkoły ((Powtórzenie)) widziały<*o> mnie jak stamtąd wchodzę, ale zapewne pomyśleli, że to moja młodsza siostra. Kiedy wychodzę z przedszkola i <światowej klasy aktorka> kieruje się do mojego liceum ogólnokształcącego słyszę jak ktoś mnie woła. Nie chętnie((, lecz z radością)) zatrzymuje się <ta aktorka>, czekając na właściciela tego głosu. ((CZYLI KOGO? CO Z TOBĄ JEST NIE TAK, KOBIETO? CZY MY NAPRAWDĘ MUSIMY SIĘ WSZYSTKIEGO DOMYŚLAĆ?)) <Domyśl się. *^*>
 
- Czego chcesz? -pytam tradycyjnie nie miłym((, lecz uprzejmym)) głosem.
 
- Dowiedzieć się co będę miał z tego, że nikomu nie powiem o tym co się wczoraj stało ((SERIO?! JUŻ TYM NACISKANIEM NA NIĄ MNIE WKURZYŁEŚ, ALE TERAZ TO PRZESADZIŁEŚ. I CO BĘDZIESZ MIAŁ Z TEGO, ŻE ROZPOWIESZ JEJ TAJEMNICĘ, TY______ *tu wstaw dowolne przekleństwo*)) odpowiada z uśmiechem. <Szantażysta!> Właśnie byliśmy w ciemnej uliczce, gdzie ludzi praktycznie nie było, ((Wygodnie. *klaszcze*)) dlatego od razu przyparłam chłopaka do ściany<,> trzymając nóż przy jego gardle ((Ona zawsze nosi ze sobą nóż?)) <To w końcu zła merysójka i musi być obwieszona sprzętem niczym samobieżny arsenał> i przez zaciśnięte zęby wysyczałam ((Wunsz!))<Reptilianka!>:
 
- Nigdy. Nie. Groź. Mi. Że. Zrobisz. Coś. Czego. Nie. Chce<ę>.((Czy wy też robicie takie śmieszne przerwy, jak to czytacie?))<Yup. Drażniące pauzy =.= > - mówię akcentując, ((Co ten przecinek)) <Przeskoczył o wyraz za daleko> każde słowo - a za milczenie <pająkooki baranek> podaruje ci życie <Zapachniało to zdanie Outlastem II '-'> - odpowiadam zadowolona z siebie i puszczam Natana.
 
- Postanowiłem ci jednak zaufać ((Ale… Chyba nie rozumiem. Dlaczego to on ma jej zaufać?)) - odpowiedział niepewnie Natan

- Osobiście to odradzam – ((Aaaa, rozumiem. Powiedział, że jej zaufa, żeby ona mogła rzucić tym tekstem)) <Cytat z Zaplątanych zawsze spoko. Szkoda tylko, że kompletnie bez sensu :’) > mówię zadziornie i odchodze ((*ę))  w stronę  szkoły. Od razu z rana mam bardzo dobry humor, ponieważ udało mi się przestraszyć tego chłopaka <Co kto lubi. To nie tak, że groziłaś mu nożem>. Jednak mój dobry humor ((*wzdycha*)) zniknął tak szybko jak się pojawił, ponieważ w planie pierwszą lekcje <kilka pierwszych lekcji> mam z najgorszą osobą jaka uczy wa <Ok. Tak tylko zwracam uwagę na literówkę> tej szkole. Nie wiem kto był taki głupi i ustawił mi w planie tak trudną lekcje jaką można by znaleźć w całym moim planie, czyli matematykę. ((*śmiech* Czyli, że dla jaśnie pani, szkoła ma organizować osobny plan? Z takimi lekcjami, które sobie wybierzesz? Może od razu niech zorganizują ci nauczanie indywidualne? W końcu nie godzi się, by merysójka skalała zwykłymi lekcjami, siedząc w jednej klasie z plebsem!)) <Są na świecie gorsze niesprawiedliwości, Sue. Choćby na przykład to, że ktoś wspaniałomyślnie wsadził humanom trzy matematyki pod rząd w poniedziałek...>
                
W klasie byłam trochę przed dzwonkiem, co nie zdarza się zbyt często. Za nim przyszła <Za kim? Znam tylko jednego Niego i On nie lubi kiedy za Nim chodzą> moja "najlepsza nauczycielka" bawiłam się telefonem. W chwili, gdy weszła to cała klasa ((*wzdycha*)) wstała - prawie cała<,> bo beze mnie <Oczywiście, jak pamiętamy Sue jest rebelem na najwyższym poziomie.> -przywitała się z nauczycielką. Kiedy sprawdzała obecność, ((Ta klasa sprawdzała obecność)) to gdy znalazła się przy moim nazwisku zrobiła pauzę i powiedziała z hmm pogardą? ((*przekrzywia głowę, czytając to zdanie kolejny raz* Nie. Nie rozumiem)) <„hmm pogarda”... To wtedy gdy zastanawiasz się nad swoją pogardą? O.o>
 
- Panno Lio! Cóż się stało, że taka gwiazda jak ty zaszczyciła nas swoją obecnością? - zapytała, a ja po schowaniu telefonu podeszłam do jej biurka. Zabrałam czarny marker z jakieś ławki oraz dziennik
matematyczki. Specjalnie zasłonil<*ł>am włosami moje dzieło, aby mogła je zobaczyć dopiero po skończeniu. Kiedy skończyłam i przejrzałam <się w lustrze> ((*przyjrzałam)) się dokładnie mojemu dziełu ((*wzdycha*))  to oddałam jej dziennik i wróciłam do ławki. <Po drodze znów zmieniłam czas narracji...>
 
- Nie ma za co - mówię i przyglądam się jej reakcji.
 
- Lia! Co to ma być?! – pyta<,> pokazując moje dzieło ((*wzdycha głośniej*))  klasie. <Szkoda, że my nie wiemy cóż ta praca przedstawia. Kolejna rzecz, której nie musimy wiedzieć dopóki merysójkę szlag nie trafi...>
 
-Autograf. Skoro jestem gwiazdą((,)) to może pani się pochwalić, że zwróciłam na panią uwagę - mówię i wracam do przeglądania tumblr'a ((Acha! Mówiłam!)). - A co to ma być? - pokazuje na moje pismo przed moim podpisem.
 
- Dedykacja - informuje ją, a po klasie ponownie przechodzi fala śmiechu. ((HAHAHAHA, OMG ZARAZ MI ŻEBRA PĘKNĄ, HAHAHAHAHAH, DAWNO SIĘ TAK NIE UŚMIAŁAM HAHAHA. *ociera łzę*))  -  Gdyby pani się w szkole uczyła to byś wiedziała co to jest. ((Uuuu, aleś ty zua)) <Żałosne.>
 
- Już do dyrektora! - krzyczy
 
- No nareszcie, a już myślałam, że będę musiała się z panią użerać przez 45 minut - odpowiadam jej i wychodzę z klasy - Leszek ((Leszek? Wśród imion typu: Lia, Will, Alice, David? Co tam robi Leszek???)) <Istnieje. Właściwe pytanie brzmi: Jakim cudem mój wujek trafił do tego dzieua?> ucieszy się, że znowu mnie ujrzy - mówię zanim zamykam drzwi.
 
***
 
Obiecałam rozdział i jest! Mam nadzieję że się podoba :)) ((Nie.))

Rozdział 6

Idę korytarzem((,)) kierując się do gabinetu dyrektora tej szkoły ((DOBRZE, ŻE ZAZNACZYŁAŚ, BO MYŚLAŁAM, ŻE DO DYREKTORA INNEJ SZKOŁY.)). Nie lubię go, to stary gbur bez poczucia humoru. Za nim zapukałam miałem ((Omg, Lia, kiedy ty zmieniłaś płeć?)) resztki nadziei, że go nie będzie, tylko wicedyrektor <Co?>. Kiedy drzwi już są otwarte i zamiast Leszka widzę Ashtona <Ten „Leszek” z każdym użyciem zgrzyta coraz bardziej> (wicedyrektora) uśmiech wkrada się na moje usta.
 
- Hej((,)) mała<,> znowu tutaj? – pyta<,> obracając się na krześle, jak małe dziecko.
 
- Hej((,)) Ash. Nie ma tego gbura? - pytam i <Mark – jeden z kreatywnych tworów kariery pisarskiej Apo - > częstuje się fajkami, którymi macha mi przed nosem. -Taki z ciebie wicedyrektor, że demoralizujesz nieletnich? <Ależ skąd! Zaręczam, że Mark jest już od dawna pełnoletni> – Mówię<,> unosząc prawą brew do góry. Ash tylko się zaśmiał i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
 
- Ale ty jesteś zabawna.. ((No fchuj zabawna, no))- powiedział<,> udając obrażonego - kto cię tym razem tutaj przysłał?
 
- Matematyczka - burczę pod nosem<.>

- Za co? - Po dłuższej chwili, kiedy nie odpowiadam, chłopak próbował zrobić słodką minę niczym kot za Shreka. ((Ile on ma lat?)) <20, jak dobrze pójdzie> - No przecież wiesz jak ja lubię słuchać twoich historii. Są takie zabawne – mówi<,> gestykulując  przy tym rękoma.
 
- Hmm<...> no Adams mnie wkurwiła przy sprawdzeniu obecności. Zatrzymuje się na moim nazwisku i twierdzi, że jestem gwiazdą. No to każda gwiazda rozdaje autografy, a ja napisałam jej jeszcze dedykację, czyli powinna się cieszyć z tego jak małe dziecko, a tu dupa. ((No zdarza się, no)) – mówię<,> przewracając oczyma.

- Lia, ja ciebie po prostu kocham  <*wzdech*>((Wiemy. Tutaj wszyscy ją kochają, a jak nie kochają, to dlatego, że są źli i gburowaci. W końcu jest Merysuką… *kaszel* Merysójką! Ach, te przejęzyczenia!)) mówi Ash<,> krztusząc się że śmiechu <To nie śmiech. To zażenowanie>. Chwilę później rozmawiamy, aż przechodzimy do tych bardziej poważnych tematów.
 
- Kiedy kolejna akcja? - Pyta Ash. Jest jednym z członków naszego gangu((,)) Karahai. ((Acha. ACHA, NO TO FAJNIE WIEDZIEĆ, ŻE NALEŻYSZ DO JAKIEGOŚ GANGU. TO WCALE NIE JEST ISTOTNA INFORMACJA. NO, KURWA, WCALE.)) <Spokojnie, Dolo, lepiej późno niż wcale. Ciesz się, że w ogóle się dowiedziałyśmy. Swoją drogą i tak za pierwszym razem przeczytałam tę nazwę jako „Karakal”>
 
- Hmm<,> z tego co mi wiadomo to jutro. Gang Mata nie zapłacił nam za dostawę - mówię po chwili zastanowienia się.
 
- Ile?
 
- 45 tysięcy<.> 
 
- Za co tak dużo? Co im tym razem podesłaliście? - pyta, ponieważ handlem bronią i narkotykami zajmuje się ja z Willem.
((*tarza się po podłodze ze śmiechu*
PIĘĆ MINUT PÓŹNIEJ
No pewnie. Szesnastolatka zajmuje się nielegalnym handlem bronią. Bo czemu nie.)) <Powiedz mi lepiej czego ta szesnastolatka nielegalnego nie robi...>
 
- Kokaina - odpowiadam cicho, bo jakby nie było((,)) to nadal jesteśmy w szkole. Chłopak nie zdążył mi odpowiedzieć, gdyż do gabinetu przyszedł Leszek.
 
- No , ((Spacja przed przecinkiem. *hiperwentylacja*)) no Lia dawno ciebie tu nie było - cmoka niezadowolony pod nosem((,)) na co ja przewracam oczami - co tym razem się stało, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością?
 
- Stęskniłam się za panem - mówię z kpiącym uśmiechem i w tym samym czasie zadzwonił dzwonek - Do widzenia - mówię i wychodzę ((Kto ukradł tę kropkę?))
 
Następne dwie lekcje mijają bez większych problemów. Nauczyciele jak zwykle mnie denerwowali <Bo mają za to dodatkową premię...? Innego wyjścia nie ma skoro tak chętnie cię gnębią> za co ja nie byłam im dłużna. Natan trzymał się ode mnie z daleka od incydentu w ciemnym zaułku.
 
- Lia? - słyszę głos jakiegoś chłopaka - masz?
 
- Oczywiście - mówię i łapię go za rękę. On wie o co chodzi, jest moim stałym klientem , ((*rozpaczliwy krzyk*))  ale nie wymieniamy się nazwiskami. Nie chcemy mieć kłopotów. Po chwili <jakiś przypadkowy przechodzień> niezauważalnie podaje mu saszetkę, a on podaje mi pieniądze. Nie sprawdzam czy jest wyliczone, ponieważ on wie, że jeżeli chociaż raz mnie oszuka to go zniszczę <Twoja wiara w rodzaj ludzki kłóci się z sukowatym charakterem i tru mhrocznym życiem kryminalisty. Całe szczęście, że nie masz się za szanującego się dealera>. Właśnie kierowałam się do sali, gdzie powinnam mieć trzecią lekcje, ((*ę. A tak w ogóle, to na pierwszej lekcji wylądowałaś u dyrektora, a potem wspomniałaś, że „Następne dwie lekcje mijają bez większych problemów”. Według moich obliczeń, teraz powinna być czwarta)) <Znowu linia czasu się zakrzywiła>  kiedy usłyszałam głos należący do Natana.
 
- Nie wiedziałem, że masz chłopaka, to on jest ojcem Alice? ((SYNEK, NIE OSŁABIAJ MNIE. JESZCZE NIE ZAUWAŻYŁEŚ, ŻE WYRAŹNIE NIE MA OCHOTY Z TOBĄ NA TEN TEMAT ROZMAWIAĆ? I TERAZ KAŻDEGO CHŁOPAKA, KTÓRY DO NIEJ PODEJDZIE, BĘDZIESZ UWAŻAŁ ZA OJCA ALICE?)) – słyszę<.>
 
- Nie mam chłopaka, i ((Przecinek przed „i”. *szloch*)) nie to nie on jest ojcem Alice. Skończ już. -  mówię po czym wchodzę do sali, gdzie powinnam mieć j<ęz>. angielski. Lekcja mija mi w miarę spokojnie ponieważ z tą nauczycielką staramy się nie wchodzić sobie "w paradę" co pasuje nam obydwóm. W połowie lekcji ((Mam już dość tych powtórzeń. *przeładowuje karabin*)) <nauczycielka> dostaje sms'a od głównego organizatora wyścigów, że dziś o północy odbędą się wyścigi na króla. Czytając go uśmiecham się pod nosem i pakuje swoje rzeczy do torby.
 
- Co jest? - pyta Nunes 

- Wyścig jest dzisiaj o północy. Muszę iść się naszykować - informuje go <moja sekretarka> i wychodzę z ławki<.>
 
- Lia, gdzie idziesz? - pyta moje nauczycielka. ((Moje nauczycielka. Deklinacja rzuciła wszystko i wyjechała w Bieszczady))

- Wychodzę i już nie wrócę – informuje <sekretarka tamtej sekretarki> i już jestem za drzwiami. Biegnę do szafki po moją deskorolkę i już na korytarzu jeżdżę na niej, aby być szybciej w domu. Pierwsze miejsce, które odwiedzam najpierw jest dom Jaya i Davida. Informuje ich o tym, że za kilka godzin rozpoczyna się wyścig. Po drodze dzwonię do Willa, ponieważ nie zdążę jeszcze wjechać do niego. Chłopak informuje mnie, że Nadia ((KIM JEST NADIA?!)) zajmie się Alice.

Po pół godziny jestem już u siebie w domu. Kiedy stąd wychodziłam był porządek, a teraz wygląda jakby była tutaj III wojna światowa.
 
- Oskar! Lejto! - wołam moje psy <o których wcześniej nie było nawet słowa, choć akcja działa się w tym domu>. Po chwili słyszę ich szczekanie z góry, gdzie po odbezpieczeniu swojego rewolweru ((*parska śmiechem* No chyba na kapiszony. )) <Ciekawe czym jeszcze nas zaskoczysz, merysójko... Chowasz pod koszulką RPG?> kieruje<*ę> się na piętro. ((Te zdania są tak potwornie złe. Czy ałtorka czyta w ogóle jakieś książki?)) Kiedy jestem w pomieszczeniu widzę jak moje dobermany stoją na dwóch mężczyznach. Wiedziałam, że psy to dobra inwestycja! Z boku Oskara, leci krew, zapewne oberwał kulkę. <I dlatego tak twardo stoi w pełni sił zamiast skomleć gdzieś na boku i lizać rany. Alboooo... To były te plastikowe kulki do zabawek>
 
- Kim jesteście? - pytam chłodnym tonem. 

- Wal się - słyszę od jednego z nich.
               
- Zła odpowiedź – mówię<,> kopiąc go w bok, po czym przykładam obydwóm szmatkę z nasączonym chlorofilem. ((Czy ty zawsze nosisz przy sobie szmatkę z chlorofilem, czy to ci mężczyźni czekali grzecznie, aż ją przygotujesz? W ogóle „szmatkę z NASĄCZONYM CHLOROFILEM”. Czym ty go jeszcze nasączyłaś??? *ładowanie* Ej, zaraz, chwila! Przecie „chlorofil” to ten zielony barwnik! Jakoś nie wydaje mi się, żeby mógł ci w tej sytuacji pomóc, może następnym razem spróbuj użyć CHLOROFORMU.)) Po przeszukaniu i zabraniu im broni ((Znaczy… Przeszukiwałaś ich broń?)), daję ich do piwnicy <*headdesk*>, gdzie od razu <mój doberman> przywiązuje ich do ściany ((*niekontrolowany wybuch śmiechu* Ona musi mieć buły jak Pudzian, skoro całkiem sama przeniosła DWÓCH, DOROSŁYCH  MĘŻCZYZN.)) i zamykam drzwi na klucz. Po chwili jestem w kuchni i daję środek usypiający Oskarowi, aby opatrzyć jemu ((*mu. Nie wiem, czy „jemu” jest błędem, ale brzmi źle)) ranę <Na ścianie u Sue wisi certyfikat młodego weterynarza>. Po skończonej "operacji" <uśpiony pies> udaje się na górę, gdzie przebieram się w odpowiedni strój. Włosy <tego psa> związuje w wysoką kitkę. W czasie kiedy kończę swoje przygotowania, słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram je Willowi i od razu kierujemy się do garażu po moje Kawasaki. Kwadrans, ((Mam nieodparte wrażenie, że te przecinki bawią się z nami w chowanego)) później jesteśmy już w warsztacie, gdzie chłopacy skończyli prace ((Kilka prac)), zostawiając nam kartkę, że spotkamy się na miejscu. Zgodnie z Willem uzgadniamy ((Skoro UZGODNILIŚCIE, to chyba oczywistym jest, że zrobiliście to ZGODNIE)), że ja pojadę motocyklem, a on samochodem. <Bo dlaczego niby pojechać jednym samochodem? Wszak to bezsens.>
 
Na miejscu jesteśmy trochę późno, ponieważ tylko 10 minut przed star<t>em ((Okej, wyścig zaczynał się o północy. Lia uciekła z czwartej lekcji. U mnie w szkole czwarta lekcja kończy się o 11.30, ale uznajmy, że nasza boCHaterka wyszła ze szkoły o dwunastej. W takim razie do rozpoczęcia zawodów miała około dwunastu godzin, A I TAK LEDWO SIĘ WYROBIŁA)) <... Kobiety.>. Na szczęście chłopacy już zapisali Willa , <*wzdryga się*>dlatego nie pozostaje nam nic innego jak tylko ustawić się na lini<i>  startu. Dwie minuty przed rozpoczęciem się wyścigu((,)) na start podjeżdża srebrny Nissan. Ciekawi mnie kto jest tym kierowcą. ((UWAGA SPOILER! NA PEWNO NIE BRAT LII. *BA DUM TSS*)) Po chwili opuszcza szybę, a mi zapiera dech w piersi.
 
Za kierownicą siedzi Natan Nunes. <Ach ten Natan. Co rusz nas czymś zaskauje...>
 
******
Jeszcze nigdy nie napisałam tylu rozdziałów w tak krótkim czasie :o ((Super, jestem z ciebie dumna, tylko miło by było, gdybyś ZACZĘŁA ZWRACAĆ UWAGĘ NA JAKOŚĆ, A NIE ILOŚĆ.))
 
Dziękuje za wypowiedzenie się pod moim pytaniem i jak chcieliście to opowiadanie będzie bardziej rozbudowane. <wolałabym krócej, ale treściwiej...>

Nie wiem czy uda mi się dodać jeszcze jakiś rozdział do świąt ;/ <Lepiej nie... Oj, lepiej nie.>